Prawo cadalańskiego targu cz. 1

Cadalania była wielkim miastem położonym nad morzem Eld, co czyniło z niej potęgę gospodarczą, na którą nikt nie był w stanie podnieść ręki już od przeszło trzystu lat. Import wszelkiego rodzaju dóbr sprawił, że miasto z każdym rokiem rosło w siłę, dzięki czemu mogło trwać bez obaw przed potencjalnymi najeźdźcami. Pobliskie lasy obfitowały w zwierzynę łowną i dorodne owoce o niepowtarzalnych smakach, a rzeki pełne były ryb, które stanowiły rarytas znany na całym świecie. Cadalańscy rolnicy, wykorzystując lata doświadczenia i żyzną ziemię, uprawiali pszenicę, żyto oraz jęczmień, a bogate plony sprawiały, iż, wznosząc się ze statusu biednego plebsu, ludzie ci stali się zamożni i poznali uroki szeroko pojętej kultury salonowej. Życie w takim mieście, niezależnie od wykonywanej w społeczeństwie funkcji, było spokojne i dostatnie. Tylko osoby stroniące od pracy mogły narzekać na niedostatek i ubóstwo, lecz było ich na tyle mało, że nie stanowiły zagrożenia dla reszty społeczeństwa.      

Zaciągając się do służby w cadalańskiej straży, Labhrás żył w przekonaniu, że robi coś wielkiego, bowiem cieszyła się ona ogromnym szacunkiem zarówno wśród prostych obywateli, jak i przedstawicieli wyższych klas społecznych. Strażnik w rodzinie był powodem do dumy, gdyż funkcja ta świadczyła o człowieku wykształconym oraz dobrze władającym wszelkiego rodzaju orężem. Ludzie ci byli bez wątpienia wyjątkowi, zwłaszcza że w innych miastach funkcjonariusze często bywali niewyedukowanymi osiłkami, którzy machali mieczem niczym obuchem i charakteryzowali się agresją większą, niż powinien wykazywać przeciętny przedstawiciel prawa.          

            Labhrás spojrzał na swojego przeciwnika, a w tym czasie jego analityczny umysł działał już na najwyższych obrotach. Tamten miał ponad dwa metry wzrostu, a jego potężna postura świadczyła o tym, że mógł ważyć przynajmniej sto pięćdziesiąt kilogramów, co dawało niemal dwukrotną przewagę. Mając nieco ponad metr siedemdziesiąt i ważąc sześćdziesiąt osiem kilo, nawet pomimo całej swej zwinności i sprytu, w obliczu takiego olbrzyma strażnik wypadał nader marnie.

            Spodziewał się trudnej walki, lecz nie miał pojęcia, że stoczy ją z gigantem. Nie znał jego imienia, gdyż na arenie nie miało to najmniejszej wagi; w końcu któryś z nich tego dnia poniesie śmierć, a ów stan zmazuje z człowieka wszystko, co miał za życia. Labhrás czuł się lepiej nie znając tożsamości przeciwników. Zakładał, że zmarły nie miał nazwiska, a tym samym rodziny, ani przyjaciół. W ten sposób było mu łatwiej żyć z myślą, iż spod jego ręki w ciągu dekady zginęło już kilkuset ludzi. Stał się gladiatorem po tym, kiedy bezpodstawnie oskarżono go o zbrodnię, której był tylko świadkiem. W ciągu jednego dnia, z otoczonego szacunkiem strażnika miejskiego, stał się wyrzutkiem społeczeństwa, który, aby przeżyć, zmuszony został do zabijania.

            Jego percepcja uległa znacznemu wyostrzeniu, a umysł oczyścił się. Był to specyficzny stan koncentracji, jakiego miał zaszczyt nauczyć się od mnichów Zakonu Ottara, u których każdy ze strażników musiał przejść dwumiesięczne szkolenie. Umiejętność ta przydała mu się już wielokrotnie i to właśnie dzięki niej przeżył jako gladiator dziesięć lat.

            Czuł na skórze każdy, nawet najlżejszy powiew ciepłego wiatru. Jego wzrok był w stanie rozróżnić pojedyncze ziarenka piasku znajdujące się u stóp oddalonego o dziesięć metrów przeciwnika. Nieznaczne zerknięcie w stronę trybun, na których szalejący z emocji widzowie dokonywali między sobą zakładów na ogromne sumy, wystarczył, aby rozpoznać znienawidzone twarze. Dowódca straży był już podstarzałym człowiekiem, który nadal zachował imponującą sprawność fizyczną i umysłową, co w wieku ponad osiemdziesięciu lat było nader zadziwiające. Obok niego siedział Główny Sędzia Cadalanii, który w trakcie procesu był głuchy i ślepy na wszelkie dowody, wyraźnie świadczące o niewinności Labhrása. Dwa zdobne trony zajmowała natomiast królewska para, która rządziła tym potężnym imperium od ośmiu lat. Król Wyris IX zmarł przedwcześnie, a jego miejsce zajął najstarszy syn, przybrawszy szlachetne imię Wyrisa X, który pojął za żonę własną matkę, Angharę. Labhrás nienawidził również jego. Ów ignorant miał zaledwie trzydzieści lat i pomimo mądrego zarządzania imperium, był obojętny na sytuację gladiatorów. Na każdą walkę spoglądał z obojętnością, jakby upadające na arenie ludzkie istnienia oznaczały dla niego tyle, co zbryzgany ich krwią piach. Ponadto ów młody król nawet nie chciał słyszeć o ułaskawieniu wojowników. Jeszcze za życia Wyrisa IX Labhrás korespondował z nim, będąc na dobrej drodze do wznowienia procesu sądowego, celem zweryfikowania sprawiedliwości wyroku.Jednak po śmierci króla dokumenty w tajemniczy sposób zaginęły, a Wyris X zaprzestał rozmów z gladiatorami. Ludzie jednak kochali tego człowieka i gotowi byli wskoczyć za nim w ogień.

        Rozległ się pierwszy wystrzał z prochowca. Labhrás mocniej zacisnął dłonie na rękojeści dwuręcznego miecza, który powszechnie zwany był Okrutnikiem. Nazwę tę, nadano nie bez powodu. Ostrze bowiem wzbudzało ogólne przerażenie wśród gladiatorów i we wszystkich przypadkach oznaczało pewną śmierć. Labhrás, jako jeden z najstarszych wiekiem i doświadczeniem wojowników-niewolników, zasługiwał na wszelkie wygody oraz najlepszy oręż i zbroję. Gladiator, wraz z kolejnymi wygranymi walkami, dostępował coraz wyższych zaszczytów i bogactwa, z których i tak nie mógł we właściwy sposób korzystać. Luksusy oraz duża ilość złota nie wynagradzały niewoli i wiszącej w powietrzu śmierci. Każdy z wojowników zdawał sobie sprawę z tego, że jego szanse na wygraną, a zarazem dłuższe o kolejny miesiąc życie, wynoszą równo pięćdziesiąt procent. W obliczu takiego zagrożenia, nikt nie był w stanie czerpać przyjemności z wyśmienitego jedzenia, czy pięknych niewolnic, dobieranych specjalnie z myślą o preferencjach wojowników.

            Kolejny wystrzał z prochowca sprawił, że serce Labhrása zabiło mocniej. Spojrzał w oblicze przeciwnika. Uzbrojony w olbrzymi topór człowiek ten sprawiał wrażenie niezwykle zdeterminowanego. Jego łysa głowa poznaczona była dziesiątkami blizn, a w prawej dłoni brakowało trzech palców. Nosił solidną zbroję z najlepszej cadalańskiej stali, której wytrzymałość znana była na całym kontynencie. Fakt ten sprawił, że Labhrás czuł wobec przeciwnika jeszcze większy respekt niż zazwyczaj. Miał bowiem do czynienia z gladiatorem, który na arenie walczył równie długo, co on. Prawo Cadalanii zostało skonstruowane w taki sposób, że umożliwiało gladiatorowi wyjście z niewoli po upływie dekady i wygraniu wszystkich walk. Dla obu wojowników było to ostatnie wyjście na arenę, lecz tylko jednemu z nich dane będzie zaznać uroków życia wolnego człowieka. Gra toczyła się o najwyższą stawkę, co wśród tłumu wywołało jeszcze większą euforię.

            Trzeci i ostatni wystrzał uciął pełne emocji krzyki zgromadzonych widzów. Ludzie siedzieli bez ruchu, co przywodziło na myśl setki manekinów, na których twarzach uwieczniony został wyraz pełnego napięcia oczekiwania. Dla wielu walka ta oznaczała wygranie ogromnego majątku, bądź utratę wszystkiego. Byli bowiem wśród nich uzależnieni od hazardu, którzy bez mrugnięcia okiem dodawali do puli całe swoje majątki, łącznie z domami, żonami oraz dziećmi. Labhrás, jako rodowity mieszkaniec Cadalanii, wiedział o tym od zawsze i to przerażające zjawisko wzbudzało w nim skrajne obrzydzenie.

            Olbrzym wykonał pierwszy krok. Jego oczy zdawały się nieustannie poruszać, jakby w ten sposób próbował przewidzieć ruch Labhrása, który znany był z nadzwyczajnej zwinności i szybkości; w ten sposób nadrabiał dość niski jak na mężczyznę wzrost oraz niewielką masę ciała.

            Strażnik stał nieruchomo, czekając na kolejne posunięcie przeciwnika. W tym czasie w jego myślach przewijały się obrazy wszelkich możliwych scenariuszy. Olbrzym był leworęczny, co z miejsca dyskwalifikowało natarcie z prawego boku. Z doświadczenia, Labhrás wiedział, że osoby sprawnie posługujące się toporem, łatwiej sięgają celu znajdującego się naprzeciw ręki wiodącej. W przypadku ataku z lewej strony, istniała duża doza prawdopodobieństwa, iż rywal zaatakuje łokciem. Labhrás wywnioskował to po grubej warstwie bandaża, który zabezpieczał tę część ciała przeciwnika. Taki stan rzeczy mówił, że ów człowiek albo doznał kiedyś urazu łokcia, albo miał zwyczaj zadawania nim ciosów i bandaż pełnił funkcję ochronną przed potencjalną kontuzją. Biorąc pod uwagę fakt, że gigant nadal walczył lewą ręką, najprawdopodobniej chodziło o to drugie. W takiej sytuacji najrozsądniejsze, a zarazem najbardziej szalone, wydawało się zaatakowanie od frontu.

         Jego uszu dobiegł rozdzierający ryk, który przywodził na myśl oszalałe dzikie zwierzę. Olbrzym wykonał kilka ogromnych kroków i zamachnął się potężnym toporem. Labhrás padł na ziemię, szybko się przeturlał i znalazł po jego prawej stronie. Tak, jak to wcześniej przewidział, topór pomknął prosto w stronę jego szyi. Szybki unik pozwolił mu zachować głowę na swoim miejscu. Odskoczył w tył i na powrót znalazł się naprzeciw rywala, na którego twarzy wystąpiły grube żyły, a oszalałe oczy wychodziły z orbit. Mężczyzna wyglądał niczym mityczny ork, który nie jest w stanie poradzić sobie z własną frustracją. Po kilku sekundach ponowił atak, lecz zrobił to w iście chaotyczny i nieprzemyślany sposób. Topór wbił się w ziemię i nim zdążył go wyciągnąć, Labhrás zamachnął się Okrutnikiem, pozbawiając przeciwnika ręki na wysokości owiniętego bandażem łokcia.

            Przez widownię przeszedł ryk będący mieszaniną radości i zawodu. Ludzie wstali z  miejsc i w napięciu obserwowali dalszy rozwój wydarzeń.

            Olbrzym padł na kolana i z nieludzkim wrzaskiem chwycił krwawiący kikut. Z niedowierzaniem spojrzał na leżącą obok rękę, której palce nadal zaciskały się na grubym stylisku topora, po czym przeniósł wzrok na Labhrása. W tym momencie strażnik miał pełne prawo ścięcia przeciwnikowi głowy. Regulamin walk nie zabraniał bowiem dobicia człowieka znajdującego się w pozycji siedzącej lub na klęczkach. Jedynym niedopuszczalnym posunięciem było zabicie leżącego, chyba że ów człowiek był w stanie agonalnym, o czym decydował sędzia walki. Labhrás postępował jednak sprawiedliwie i, pomimo panującego prawa, postrzegał przeciwnika w tego typu pozycji jako bezbronnego, a ryzykując własne życie czekał, aż ten wstanie, aby kontynuować walkę.

            Ryk tłumu narastał z każdą sekundą, a po chwili przeszedł w powtarzające się słowo.

„ZABIJ!”

„ZABIJ!”

„ZABIJ!”

            Labhrás ignorował skandowanie, czekając aż olbrzym się podniesie. Jego umysł w tym momencie był czysty i wyzuty z wszelkich emocji. Mogłoby się wydawać, że pozbawiwszy przeciwnika wiodącej ręki, Labhrás może już cieszyć się wygraną, lecz każdy doświadczony gladiator wiedział, że nie można dać się ponieść emocjom, a radość ze zwycięstwa, nim zostanie ono ostatecznie osiągnięte, jest prostą drogą do grobu.

            Olbrzym chwycił brutalnie amputowaną rękę i oderwał od styliska topora, czemu towarzyszył nieprzyjemny trzask łamanych palców. Po chwili wstał, ściskając niezdarnie broń w prawej dłoni. Z kikuta lewej ręki bezustannie płynęła krew, która skapywała na piasek i niemal natychmiast weń wsiąkała, zostawiając brązowe plamy. Zmysły Labhrása były w tym momencie tak wyczulone, iż słyszał lekki syk, jaki towarzyszył zetknięciu posoki z nagrzanym podłożem.

    Przeciwnik po raz kolejny wykonał zamach, tym razem trafiając. W powietrze poleciały elementy strzaskanego naramiennika, a rękę gladiatora przeszedł tępy ból. Zbroja jednak doskonale spełniła swoją rolę, chroniąc zarówno rękę, jak i tors Labhrása przed rozcięciem.

            Strażnik z ofensywy przeszedł do ataku. Tak, jak początkowo zamierzał, uderzył od frontu, odłupując oba napierśniki ze zbroi przeciwnika. Zgromadzeni ludzie zaczęli wrzeszczeć, gdyż pomimo znacznych obrażeń, olbrzym zaciekle się bronił. Największe emocje wywoływał w tym wszystkim fakt, iż używał do tego znacznie słabszej i mniej wprawnej ręki, a ciosy, które zadawał w rewanżu, były na tyle silne, że Labhrás miał coraz większe trudności z ich odpieraniem. Całą sytuację dodatkowo komplikował ból, będący pamiątką po otrzymanym przed kilkoma chwilami uderzeniu.

            Po sparowaniu ostatniego ataku, Labhrás odskoczył i wziął kilka głębokich oddechów. W zastraszającym tempie zaczęło ubywać mu sił, a umysł działał coraz wolniej. Przeciwnik, prawdopodobnie kierowany bólem i strachem wynikającym z perspektywy porażki, natychmiast przeszedł do kolejnego natarcia. Topór nadleciał z góry, a jedyne, co Labhrás mógł zrobić, to sparowanie ciosu. W tym momencie stało się coś niespodziewanego, co wybiło gladiatora z rytmu; nadludzko wyostrzony słuch zarejestrował ostry trzask, który nastąpił ułamek sekundy po zgrzycie towarzyszącym tarciu metalu o metal. Szybko spojrzał na ostrze i ze zgrozą dostrzegł pęknięcie. Miecz, który przez ostatnie trzy lata nie zawiódł go ani razu i był regularnie konserwowany, nie wytrzymał siły,jaką przeciwnik włożył w zadanie ciosu.

            Umysł Labhrása bezskutecznie starał się wrócić na wyższe obroty. Pęknięcie sięgało ponad połowy szerokości ostrza, co oznaczało, że najprawdopodobniej wytrzyma jeszcze tylko jedno uderzenie. Sparowanie ciosu nie wchodziło już w grę, gdyż istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że uszkodzona struktura stali to przetrwa. Labhrás miał jeszcze nóż, lecz wobec przeciwnika uzbrojonego w topór, była to broń niewiele bardziej skuteczniejsza od gołych pięści.

            Strażnik skupił się na zniszczonych napierśnikach przeciwnika. Musiał ponowić atak od frontu, lecz zrobiwszy to już raz, wprawiony gladiator mógł w bardzo łatwy sposób przewidzieć ten ruch. Labhrás odtworzył w myślach potencjalny scenariusz. Szybki skok w lewo, dwa susy, unik przed opadającym obuchem, skok w prawo i pchnięcie z wyskoku. Nim ostatnia myśl zdążyła zobrazować się w jego głowie, już biegł w stronę olbrzyma. Tak, jak przewidział, w łatwy sposób udało mu się oszukać rywala. Po wykonaniu uniku skoczył w prawo i ze skierowanym w przód mieczem, rzucił się wprost na niego. Ostrze zgruchotało mostek, po czym wskutek siły pędu, przeszło na wylot, w końcowym etapie pękając na pół. Labhrás przeskoczył nad wielkoludem i zwinnie wylądował tuż za nim.

            Na kilka sekund ponownie zapadła całkowita cisza. Widzowie w napięciu patrzyli na olbrzyma, który wypuścił z jedynej ręki topór i przez chwilę stał, wyraźnie się chwiejąc. Z jego ust trysnęła krew, a w oczach pojawił się wyraz niedowierzania. Po chwili padł na kolana i wydał z siebie kilka nieartykułowanych dźwięków. Strażnik odwrócił się i po raz ostatni spojrzał na upadającego przeciwnika.

            Rozległ się głośny wiwat, który niemal natychmiast przyprawił Labhrása o ból głowy. Zgodnie ze zwyczajem gladiatorów, wykonał głęboki ukłon w każdą stronę, po czym zszedł z areny żegnany okrzykami zachwytu.

Koniec części pierwszej

Redakcja: Krzysztof Biliński

Autor: Bartłomiej Fitas

Zdjęcie: pixabay.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s